niedziela, 26 lipca 2015

Czym są dla mnie gry?

Kilka dni temu podczas ćwierkania na Twitterze pojawił się temat gier, oraz tego co znaczą dla nas- graczy. Pomyślałem, że ciekawym pomysłem jest subiektywnie przedstawienie czym gry są właśnie dla mnie.

Kiedyś.

Czas na odrobinę prywaty. Wprowadzenie jest tutaj niestety wymagane. Ze względu na to, że mój obecny związek rozwijał się na odległość zauważyłem, że ogromnym ukojeniem dla mnie było zagrywanie się w przeróżne tytuły. Nie zacząłem grać przez rozłąkę, ale więcej czasu spędzałem przed ekranem komputera, coraz bardziej się zamykając w tym wirtualnym świecie. Pomagało mi to jak cholera. Im bardziej wciągający tytuł- tym lepiej. Zatem związek na odległość, to moment najbardziej burzliwego okresu wciągających gier w moim życiu, oczywiście nie mówię o “tym” pierwszym zauroczeniu rozrywką online. To miało swoje miejsce dobre 10 lat wcześniej… Przemyślane, z premedytacją zatracenie się w rozgrywce- tak bym to nazwał. Samemu, to można się ogolić- więc wiadomo miałem kompana. Rozwijający się ówcześnie tytuł League of Legends na tyle mnie wciągnął, że postanowiłem nawet kupować coraz lepsze peryferia komputerowe. Pamiętam jakby to było dzisiaj, gdy mój kuzyn stwierdził: “przecież mówiłeś, że profesjonalny sprzęt to strata kasy. Myszka jak myszka…”

Cholera, no mówiłem tak, ale to było dobry rok wcześniej, gdy pokazywał mi swojego nowego Razer-a z klawiaturą- jeśli to przeczytasz, to napisz w komentarzu co to był za sprzęt. Uciekam trochę od głównego nurtu. Jak postrzegałem gry w “tym” okresie. Była to ucieczka od rzeczywistości, tęsknoty. Znajomych łupiących w Star Craft-a jakoś “dziwnie” ubyło, więc padło na LoL-a. Zaszczepiłem go w znajomych z pracy i tak trwoniliśmy godziny nad tym tytułem. Piękne założenia: jasne zasady, prosta gra do nauczenia- ciężka do “wymasterowania”. Nie będę się rozwijał w temacie najpopularniejszej dziś gry MOBA. Pomimo tego, że w czystej teorii wystarczy “jedna tura” i powrót do swoich zajęć, to właśnie wtedy poczułem przynależność do pewnej społeczności. Oglądając strumyki profesjonalnych graczy, podpatrując ich zagrywki, później sam próbowałem je wykonywać. Polubiłem kilkoro graczy na tyle, że zacząłem śledzić ich poczynania w drużynach, które reprezentowali podczas turniejów. Wsiąknąłem. Świetna sprawa, a przyznam, że do dziś oglądam rozgrywki w League of Legends- bardziej z ciekawości, niż ze strony gracza. Podobnie sprawa się ma ze Star Craft-em, czy CS:GO. Z czego w ostatnim tytule prezentuję bardzo niski poziom.

Gry kiedyś były odskocznią i głównie ucieczką od rzeczywistości. Zagrywałem się w tytuły, które oferowały współzawodnictwo, regularnie wymagały mojej aktywności (treningów). Pochłaniały do maksimum. Wtedy też pojawiło się zainteresowanie komentowaniem. Pojedyncze strumyki online, to jedyne okazje, gdzie mogliście usłyszeć mój komentarz. Nagrania komentarzy, które planowałem publikować- pozostawały finalnie bezpieczne na dysku twardym komputera. Wtedy też powstało tłumaczenie książki Paul’a Chaloner’a. Nawet dobrze, że nagrania z dysku komputera nigdy nie pojawiły się w sieci. Z czasem przyszła fascynacja strumieniowaniem rozgrywki, co wymagało modernizacji sprzętu do grania- pominę ten rozdział. Coraz bardziej zagłębiając się w historię Shoutcast-u usłyszałem o podcastach. Bardzo chciałem się za to zabrać bardziej profesjonalnie, ale sprowadziłem moją Ukochaną do swojego miasta. Z Jej przybyciem, godzin w dobie zrobiło się zbyt mało- do tego pojawiły się nowe obowiązki.

Dziś.

Nadal uwielbiam esport, obserwuję rozgrywki w wolnym czasie- ale już nie wszystkie, o każdej porze dnia i nocy. Często wystarczy mi sam wynik meczu, o którym wiedziałem, że się odbędzie. Przyznam, że najczęściej sprawdzam co dzieje się na scenie CS:GO. Nawet nie muszę się trudzić, bo na Twitterku obserwuję @HL TV.org. Czy to starość? Gówno prawda. Nie gram w LoL-a, Star Craft-a, CS:GO. Pogrywam w Hearthstone na telefonie, albo laptopie służbowym w delegacji. Czekam na świetne gry, które uruchomię na stacjonarce. Dziś gra jest dla mnie jak dobra książka, czy film. Uruchamiam, przeżywam odprężając się, wkurwiam się, że była kiepska, kończę grać (lub grę). Próbowałem wsiąknąć w Elite: Dangerous- odpadło, wrócić do GW2- odpadło, wrócić do EvE:Online- Narzeczona zbanowała. Kiedy miewam ochotę się odprężyć zasiadam do symulatorów. Zawsze je lubiłem, teraz są tak bardzo rozbudowane, że nawet graficznie potrafią miło zaskoczyć. Przelecę się czasem airbusem w grze FSX, zrobię trasę moją Scanią w ETS2 i… Już. Cywilizacja została zbanowana przez mojego szefa, a innych równie dobrych strategii nie znam. Nie gram w nic innego, a jeśli mam być szczery to od dwóch miesięcy nie grałem w nic, poza Hearthstone i CardHunter. Jasno napisałem w jednym z poprzednich wpisów, że pozbywam się komputera stacjonarnego i będzie mi brakowało tytułów typowo komputerowych (symulatorów/strategii). Przy kolejnej przeprowadzce (która będzie miała miejsce w ciągu najbliższego roku) zarezerwuję trochę miejsca w docelowym gniazdku na resztę mojego życia, dla komputera stacjonarnego. Wcześniej będzie to jaskinia, do której ucieknę pograć na konsoli, gdy pokój gier w salonie zostanie opanowany przez seriale, albo gdy będę chciał spokojnie popisać dla was. Symulatory i strategie nadal będą w moim zasięgu. Tymczasem zadowolę się wytrzymałym i długo pracującym na baterii laptopie i konsolą, która będzie multimedialnym centrum rozrywki. Zagram w dobre tytuły, obejrzę dobre filmy.

Tym właśnie są dla mnie dzisiaj gry. Zwykłą rozrywką, która ma być ciekawa. Chcę doświadczać realizmu (w symulacjach), świetnych historii i rozgrywki na najwyższym poziomie w pozostałych tytułach. Spędzać czas ze znajomymi i Narzeczoną. Bardziej lokalnie. Pośpiewać w karaoke podczas spotkania ze znajomymi, dostać wjeb w MK X od Narzeczonej, czy zrobić mały turniej w Fifkę. Tak mi się przynajmniej wydaje. Jasnym jest, że nowe gry, które przypadkiem urwałyby mi dupę w premierze także zostaną uruchomione na konsoli, ale… Coraz trudniej mnie zadowolić (jeśli chodzi o gry), które pojawiają się w sklepach. Coraz bardziej jestem wybredny. Zbyt wiele tytułów zostało pochopnie kupionych, a po kilku godzinach dochodziłem do wniosku: straciłem kasę. Odnośnie poprzedniego zdania pojawiła mi się myśl w głowie, a dokładniej wpis z bloga grotatnik.pl, gdzie Kamil pisze o wydawaniu kasy na gry w czasie przecen. Polecam się zainteresować (link do wpisu gdzieś tu się pojawi). Gry porzucam też, gdy wyjadę w delegację. Najlepsze tytuły czekają na dokończenie tylko dlatego, że zostałem od nich oderwany wyjazdem. Po miesiącu “gracz na wygnaniu”, już nie myśli o powrocie do tego tytułu. Chce wrócić do codzienności, wkurwia go sama myśl o hotelowym pokoju. Nawet jeśli miesiąc myślałem o przerwanej grze, to uruchamiając ją po czasie nie byłem już tak zafascynowany, jak godziny i dni po jej zakupieniu. Tym bardziej, że najczęściej pojawiały się nowe tytuły. Czasu jest coraz mniej na beztroskie zatracenie się w grze. Chce się napisać “taki mamy klimat”, ale to my- gracze się zmieniamy. Najważniejsze, to pogodzić pracę, rodzinę i granie. Sprawna żonglerka jest cholernie trudna, ale jak zaczyna wychodzić to sprawia cholernie dużo frajdy.

Nie uciekam i nie szukam zapomnienia. Nie mogę sobie z resztą pozwolić na totalne wylogowanie się ze świata realnego. Z jednej strony szkoda, ale z drugiej… To właśnie życie jest grą, w której wciąż zdobywamy kolejne poziomy.

Czym gry są dla was? Podzielcie się swoimi odczuciami w komentarzach.

Pozdrawiam,
Orace